Lorelei, Lorelei rozbiłam się o Twą skałę, ale po kolei. Germański mit o nimfie nastręczył mi pewnych trudności. Nie chciał zaskoczyć w mojej głowie. Wiedziałam tylko dwie rzeczy: po pierwsze, że Lorelei jest postacią mroczną (kto chce wiedzieć, o co chodzi niech zajrzy na bloga Bluefairy – charakterystyka postaci, że nic dodać, nic ująć), po drugie, co będzie elementem centralnym mojej pracy. Miała to być muszla znaleziona podczas spaceru nad Bystrzycą przywołująca skojarzenia z amonitem. Oto ona:
Koncepcja skrystalizowała mi się dość późno, ale pełna nadziei zasiadłam w piątek, późnym popołudniem,do szycia licząc, że zdążę na czas. A ten biegł nieubłaganie, natomiast kolejne elementy projektu okazywały się być nietrafione. W końcu na kwadrans przed północą byłam gotowa, jeszcze zdjęcie, szybka obróbka, zamieszczenie posta i za pięć dwunasta można wrzucać w InLinkz. A tu się okazuje, że „wszystkie żabki śpią w jeziorze, tra la la la la la”, „the collection has closed”. Długą chwilę patrzyłam w ekran w stuporze, potem naszło mnie kilka niewesołych refleksji na temat życia, kondycji ludzkiej, kruchości planów i tak w ogóle. Nie pozostawało nic innego, jak pójść spać.
Na szczęście moja Lori, w sytuacji kryzysowej, nie zorganizowała sobie ucieczki opłacanej perłami. Nadal tu jest i nie można jej odmówić urody.
I jeszcze fota znad Bystrzycy